Szybka i bolesna recenzja islandzkiej książki
Książka Miasteczko w Islandii islandzkiego autora Guðmundura Andriego Thorssona już z okładki rzuca obiecującym hasłem "najpiękniejszej książki, jaką przeczytam w tym roku".
Gdy wzięłam ją do rąk, to trochę się zaśmiałam, że w sumie okładka brzydka nie jest, ale miano najpiękniejszej może dostać tylko w przypadku, gdy nie przeczytam nic innego w obecnym 2017 roku. Aż wstyd się przyznać, ale jest to możliwe, bo bardzo zaniedbałam ostatnio moją pasję czytelniczą...
Z radością oczekiwałam przesyłki od Wydawnictwa Wielka Litera, bo islandzkiej książki jeszcze nie miałam okazji czytać (z czystego lenistwa). Czułam, że ten styl jest inny od znanego mi dotąd.
Miałam rację. Zarówno kino, jak i literatura islandzka mocno odbiega od znanych nam powszednich tworów. To nie amerykański styl (gdzie wszystko jest najlepsze), ani nawet polski (gdzie przykra codzienność lub Karolakowo-Szycowo-Adamczykowa kreacja wypala oczy i szare komórki).
Szybka recenzja
Zaczynam czytać. Od pierwszych stron czuję ten islandzki powiew chłodnego powietrza, ściany skrzypią, a z drewnianych okien słychać delikatne świsty. Bekasy pokrzykują z sadystyczną przyjemnością, a zapach skoszonej trawy drażni nos. Ale ja to czuję, bo tam byłam. W sumie przez sześć kolejnych sezonów.A kto nie był, ten raczej nie poczuje trawy i wiatru.
Może poczuć za to lekkie zagubienie, chyba, że jest naprawdę super mózgiem.
Dlaczego?
To nie pierwsza książka, do której powinnam usiąść z notesem, aby nie zgubić się w gąszczu postaci, ich zawiłych historii i pokręconych powiązań między sobą. Akcja dzieje się w jednej miejscowości, w tej samej chwili. Ale w sumie o akcji nie da się tu mówić, bo nie dzieje się akurat NIC. Dzieje się tylko życie. Nudne życie. Ktoś jedzie na rowerze, ktoś planuje wieczorne spotkania, a ktoś inny właśnie sika. Tak. Zostało to nawet podkreślone kilka razy, bo kilka osób miało za sobą poranne siku...
Wiedziałam, że Islandczycy są INNI, ale żeby aż tak? I serio poczułam, że to jest właśnie typowo islandzki styl pisania. Bo oni tak żyją, na luzie, bez spiny, bez udawania, że "nie są ludźmi i nie mają potrzeb fizjologicznych". Ale przepraszam, przez całe dotychczasowe życie właśnie do tego przywykliśmy, czyż nie? W mało którym dziele literackim czy filmowym pokazuje się takie czynności jak jedzenie, picie (zwykłe picie wody nawet), sikanie i inne. Przecież jest to zbyt mało atrakcyjne dla czytelnika.
Ale siku nie wszystko, jest i kupa
Chaos w przypadku postaci i ich nudna teraźniejszość to nie wszystko, bo tu w głowach mącą czytelnikowi egzotyczne imiona i ich polska odmiana (straszne kaleczenie). Szczerze współczułam tłumaczowi. Widać, że nie miał łatwej pracy. Nie czyta się łatwo tego dzieła. I można powiedzieć, że ten język polski jest trudny w zrozumieniu...Kolejną rzeczą, na którą zwraca się uwagę jest typowo islandzki styl życia. Tutaj mamy małe miasteczko, więc każdy o każdym wszystko wie, niemal każdy z każdym jest spokrewniony, a jeśli nie, to był w związku lub o nim myśli. Nieślubnych dzieci jest kupa, rozwodów kupa, nieformalnych związków kupa.
Można powiedzieć: taka zwykła szara codzienność pewnej garstki ludzi. Czy kogoś może to interesować? Czy jakąś wartość komuś przynieść? Nie wiem, nie sądzę.
Książkę przeczytałam tylko z potrzeby napisania o niej. Inaczej odpuściłabym po pierwszej nawet stronie, a może kilku - aby nabrać pewności... Tak czy inaczej - nie podobała mi się.
PS. Jest to tylko i wyłącznie moje odczucie, nikt nie musi się nim sugerować. Nikomu też nie odradzam kupna książki. Dziękuję wydawnictwu za prezent i możliwość wyrażenia mojej opinii.
0 komentarze