Teraz w końcu znalazłam swoje miejsce. Co za niesamowite uczucie po kilku latach "tułaczki" ;) Szczerze nie cierpię latać samolotem (ciasno, tłoczno, nudno!), ale kocham zwiedzać nowe miejsca, więc latać nie przestanę, a jak na razie to w bliższe miejsca.
Podróż na Islandię także już planuję. Powoli układam w głowie, dokąd i jak się wybierzemy i tym razem objadę wyspę dookoła! Skandalem jest fakt, że przez te 6 lat moich wyjazdów nie udało mi się zrobić rundki po kraju.
Póki co to mam sporo zdjęć z południowej części oraz mnóstwo wspomnień. I wcale nie jest tak, że Islandia ma same plusy. Podobnie jak praca w niej. Chociaż, gdy porównuję moją pracę w Islandii, a w Niemczech (również branża hotelarska), to Islandia wydaje się istnym rajem! I to nie tylko ja tak twierdzę. Islandia jest świetnym miejscem do pracy, życia i podróży:)
Zdarzyło się jednak kilka rzeczy, które wspominam z niechęcią. Znasz to uczucie, kiedy nie możesz długo zasnąć, bo przypominają Ci się nagle jakieś niefajne momenty z życia? Na szczęście z biegiem czasu wspomnienia nieco bledną i już tak nie wytrącają z równowagi. I można spać spokojnie :)
Śmierć za życia
To było podczas mojego pierwszego pobytu, latem 2011. Jakoś tak beztrosko podeszłam do spakowania się na dwa miesiące pracy. I nie wzięłam ciepłych ubrań ani kurtki... Bo przecież jechałam na LATO... A akurat lato trafiło się wyjątkowo surowe, zimne, wietrzne i w ogóle nieprzyjazne... W sumie to każda pora roku może być taka. Jesteśmy tuż pod kołem podbiegunowym!Skorzystałam z okazji wyjazdu ze znajomymi na całodniową wycieczkę na gejzery i Gullfoss. Było zimno i wietrznie, brak słońca. Ubrałam na siebie cokolwiek miałam. I przez cały dzień zmokłam okropnie, najpierw wodospad (wilgotno), później gejzery (deszczowo), następnie kosmicznie chlapiący Gullfoss (na maksa mokro i zimno). Taka dawka przemakania i wietrzenia na przemian doprowadziła mnie do obezwładniającej niemocy na drugi dzień. Zaczęło się delikatnym drapaniem w gardle z rana, aby przejść do osłabienia w południe i kompletnego złamania po południu..
Trzy dni leżałam w łóżku, budząc się jedynie na jedzenie, picie i siku (jak cudownie, że miałam przy sobie troskliwego opiekuna!). Zupełnie bez świadomości, apetytu, chęci na cokolwiek. Tylko spałam i pociłam się niemiłosiernie... Koszmar!
Po trzech dniach mi przeszło. Może powinnam pójść od razu do lekarza? Ogólnie unikam lekarzy, jeśli nie są absolutnie niezbędni. Tak uważałam tamtym razem. Możliwe, że też nie miałam ze sobą karty EKUZ, dzięki której można dostać zwrot kosztów leczenia za granicą.
Z lekarza skorzystałam w tym roku. Okazało się bez sensu, bo usłyszałam, że już za dwa dni sama bym wyzdrowiała i to nic poważnego. A za cudowną "poradę" musiałam zapłacić 9000 koron (330 zł). I nie miałam EKUZ (brawo)...
Pękłam
Był taki czas w hotelu, kiedy nie było trzeba wielu osób do pracy. Zostałam jedna na jakieś dwa tygodnie. A wiadomo, że jest to branża, kiedy czasami jest NIC do roboty, a czasami nie wiadomo za co się zabrać. I tak właśnie mi się przytrafiło. Kilka naprawdę ciężkich dni, kiedy byłam na wysokich obrotach od rana do nocy. I nie byłoby może takiego problemu, gdybym poprosiła o pomoc. Ale nie chciałam okazać słabości. Chciałam udowodnić (sobie? innym?), że dam radę, że jestem dobrym pracownikiem.Ale żaden przemęczony pracownik nie będzie dobry. Zaczęłam odczuwać ogromną frustrację, że nikt nie docenia moich starań, że tylko mi dokładają roboty (nieświadomie, ale jednak przy nawale obowiązków każdy kolejny kubeczek po setnej kawie dziennie zaczyna irytować nie do wiary), że nie widzą ogromu obowiązków. I pewnego dnia pękłam.
Bo jak można się uśmiechać i na poranne "how are you" (mojej wspaniałej) szefowej odpowiedzieć sympatycznym "I'm fine", kiedy miałam już naprawdę dość i czułam dosłownie każdy mięsień, a stopy paliły ogniem... Usta same mi się wykrzywiły w podkówkę i już chciałam jej umknąć, ale nie dała mi przejść. Jak zawsze interesująca się ludźmi i lubiąca porozmawiać wzięła mnie na bok i zapytała, czy wszystko jest w porządku. Nie wytrzymałam. Łzy mi poleciały wartkim strumieniem.
Trochę z tego zmęczenia, trochę ze wstydu, trochę też z wdzięczności, a nieco z tęsknoty za własną mamą, która też by troskliwie zapytała, co się dzieje.
Wtedy bardzo mnie zaskoczyła, bo okazała ogromne serce i zrozumienie. Kazała mi iść odpocząć i się wyspać. Spałam całe popołudnie i noc. Od tamtej pory KAŻDY widocznie mi pomagał. Nie wiem co im nagadała, było mi trochę głupio, ale widać było, że autentycznie się przejęli i im zależało na dobrej współpracy. To był dla mnie szok ;)
Zguba na lotnisku
O tego to naprawdę wolę nie pamiętać! Porażka po całości!To był pierwszy raz, kiedy poleciałam na Islandię sama i to w styczniu. Miałam odebrać z lotniska auto, które zostało dla mnie zostawione i przyjechać do hotelu. Lądowanie było bardzo późno, jakoś po północy. Szef się martwił, czy dam radę po ciężkiej podróży jeszcze przejechać ponad 200 km i to w nocy. Proponował mi, abym gdzieś w stolicy się przespała w hotelu i rano wyruszyła w drogę. Nie chciałam być mięczakiem, więc twardo się upierałam, że dam radę i przyjadę od razu.
Problem nr 1.
Wysiadłam z samolotu, odebrałam bagaże. Wychodzę z lotniska i nagle ogarnia mnie konsternacja! Nie wiem, jak trafić na ten parking długoterminowy! Nigdy nie potrzebowałam go szukać... Ale od czego ma się język. Zapytałam, pomogli.
I tak łaziłam z walizką 23 kg + podręczna torba 5 kg + torba z laptopem ponad 3 kg. W zimno i ciemno. Lodowisko na tych parkingach. Pusto. Ludzi brak, bo już późno...
Problem nr 2.
Parking znalazłam. Ale nie miałam pojęcia, na jakim stanowisku szukać auta! Więc dzwonię do dziewczyny, co była w tym aucie jeszcze kilkanaście godzin temu jako pasażerka. Ona już głęboko spała, zmęczona po 15 godzinach w drodze. Powiedziała, że gdzieś na początku, w pierwszym lub drugim rzędzie.
I wyobraź sobie teraz jak pomocna to była wskazówka, kiedy w każdym rzędzie były 4 pasy aut po 50 lub więcej w pasie... Na ogromnym parkingu, ciemno i zimno, z bagażami...
To chodzę i szukam. I już się wkurzam, bo nie wiem jak długo mam ważny jeszcze kwit parkingowy... Ciężkie te bagaże, a ślisko, więc pomyślałam, że je zostawię i poszukam auta bez balastu. Ale oby nikt nie ukradł (na odludziu hehe), to "zaparkowałam" bagaż między autami. I poszłam. Mojego samochodu nadal nie widzę.
Ale widzę, że jedzie obsługa lotniska i patroluje parking. Tak najpierw to pomyślałam, że im chodzi o mnie, bo się wałęsałam podejrzanie po tym parkingu już dłuższy czas... Zatrzymałam tego pana i wyjaśniłam sytuację, że moje auto gdzieś tu jest, ale nie mogę go znaleźć. Powiedziałam mu markę, kolor i nawet rejestrację. Facet był w szoku, że kobieta mogła takie szczegóły pamiętać ;)
Pojechał szukać. Wrócił. Auta nie znalazł.
Wsiadłam z nim i jeździmy szukamy. JEST!
Ale... Nie mam bagażu! Przecież zostawiłam między autami! No to jedziemy po bagaż. Nie było go tam, gdzie wydawało mi się, że powinien być...
O. Moja. Mamo. Najsłodsza.
Jak mi było głupio przed tym facetem! Ale pomógł. Szukaliśmy. Znaleźliśmy bagaż. I auto. I nawet pomógł bagaż załadować, bo nie mogłam sobie poradzić z zamkiem w bagażniku...
Uff, udało się. Pojechałam. Na razie mój wstydzie.
* * *
Ogólnie to Islandią jestem zachwycona. I to chyba wyraźnie widać. Mogę o niej opowiadać i pisać bez końca. Ale te trzy zdarzenia są dla mnie traumatyczne. Może nieco się "oczyszczę" dzięki puszczeniu tych historii w świat?
Już zdarza mi się czasami opowiadać o nich ze śmiechem. Głupie były te moje straszne obawy, wstyd, upór i strach. Ale aby to zrozumieć potrzeba trochę czasu.
Macie jakieś własne takie "straszne" historie, które z czasem stały się całkiem zabawne?
0 komentarze