Maj i czerwiec spędziłam w Polsce. Całe cudowne dwa miesiące, w czasie których mnóstwo się wydarzyło. W mój ukochany maj wkroczyłam z przebojem. Jeśli mnie czytasz często, to wiesz, że boję się spełniać swoje marzenia, a dotyczą one głównie podróży. Ale dzięki znajomym wyjechałam na tydzień do Hiszpanii i zwiedziliśmy niemal całe południowe wybrzeże. I udało mi się napisać dwie relacje z wyjazdu:)
Za to czerwiec wspominam jako ciąg imprez i powrotów do domu o świcie, rozmowy do późna w plenerze, ciepłe wieczory, ogniska, hamak, wylegiwanie się na słońcu w ogrodzie. I trzy dni z pewną islandzką dziewczyną, ciekawą świata!
Plan był prosty - pokazać dziewczynie jak najwięcej Podlasia i trochę z nią poimprezować. Pierwszego dnia pokazałyśmy (ja z koleżanką) jej nasze miasto Białystok. Obie byłyśmy lekko zagubione w oprowadzaniu po mieście, bo nigdy nie wpadłyśmy na pomysł jego poznania. O zgrozo! A tak naprawdę Białystok ma wiele do zaoferowania, szczególnie osobom zza granicy! Na przykład:
Wieczór spędziłyśmy na kolacji, a w nocy wybrałyśmy się do ulubionego klubu. Od dawna miałam ochotę na tańce! Bawiłyśmy się tylko do 3, bo na drugi dzień zaplanowałyśmy wycieczkę krajoznawczą.
Drugi dzień spędziłyśmy w Augustowie. Ale pogoda nas oszukała! Zamiast polskich czerwcowych upałów, mieliśmy islandzki chłód i deszcz ;( Tam zjadłyśmy pyszny obiad w świetnej karczmie i musiałyśmy zrezygnować z rejsu po Kanale Augustowskim, na rzecz kawy i tiramisu w miłej kawiarni. Po drodze do domu postanowiłyśmy jej pokazać Twierdzę Osowiec k. Goniądza. Świetne miejsce, mające swoją poważną historię związaną z I Wojną Światową, ale my, przewodniczki na medal, nie wiedziałyśmy prawie niczego;)
Wieczorem oczywiście znowu dyskoteka, znowu do świtu. Wracałam nad ranem do domu, więc udało mi się złapać przecudowny wschód słońca w mojej leśnej dolinie.
Trzeciego dnia pojechałyśmy z Evą do Białowieży. Jest to znak rozpoznawczy Podlasia. Gdy hotelowym gościom w Islandii mówię, że mieszkam w północno-wschodniej Polsce, to mówią "Balowieszaa" lub "Masuria":) O żubrzym raju już pisałam rok temu.
Tym razem pochodziłyśmy po rezerwacie zwierząt i zjadłyśmy obiad w knajpce w centrum. Nie polecam drogiego gulaszu z żubra oraz pierożków z dziczyzną! Nic specjalnego... Za to zwykły i tani bigos był przepyszny! Co za paradoks...
Bawiło ją, że wszędzie wokół słyszy nasz język, do którego przyzwyczaiła się od małego, wychowywana w hotelu z polskim personelem.
Islandczycy się dziwią, że na naszych domówkach mamy jedzenie, jak np. kanapki, szaszłyki, sałatki, talerze wędlin. Dla nas zagryzanie do alkoholu to tradycja ;) Eva miała okazję być gościem podczas oglądania Euro w gronie przyjaciół, i bardzo jej się to podobało. Ale pewnie zmieniłaby zdanie, gdyby trafiła w gości do studenckiego akademika, gdzie należy przychodzić z własnym jedzeniem, piciem i krzesłem ;)
Akurat trafiła na sezon owocowy, kiedy truskawki i czereśnie masowo sprzedaje się po drodze i przy sklepach, na małych stoiskach. W Islandii nie ma takiej tradycji. Podobało jej się też nasze zamiłowanie do ogórków kiszonych i innych marynat, taniość w sklepach, uprzejmość ludzi. Oraz to, że w końcu mogła wypróbować swój polski na innych ;)
Co ją najbardziej zaskoczyło?
A poza tym to nic więcej nie mogło jej zaskoczyć! Przecież spędziła z Polakami pół życia:) Wiedziała, czego się spodziewać. Jednak nie przewidziała, jaki tłok panuje na naszych drogach i jak okropnie wygląda budowa szosy ekspresowej, łączącej Białystok z Warszawą... Prace się ciągną już od kilku lat. Na minus wypadła też nasza polska aura. Akurat było zimno i deszczowo, a osobiście ją przekonywałam, że czerwiec to najlepszy miesiąc, bo jest gorąco jak w tropikach ;) No cóż, było. Kilka dni przed jej przyjazdem. I po również...
I jeszcze ta nasza woda kranowa. Okropna. Szczególnie w mieście. A Islandczycy są przyzwyczajeni do picia wody prosto z kranu. W każdej restauracji czy na stacji paliw miejscu dostaje się dzbanek wody za darmo, jest to zupełnie naturalne. U nas? 6 złotych za 200 ml Kropli Bez Kitu...
Eva miała tylko trzy dni na poznanie kawałka Polski, jaki jej pokazałyśmy. I pewnie nasze gęste lasy i zatłoczone miasta by zrobiły na niej wrażenie, gdyby nigdy nie wyjeżdżała poza Islandię. Ale ona ma zbyt wiele energii i nie usiedzi w jednym miejscu. Zeszłe lato spędziła w Argentynie, regularnie wyjeżdża też do Danii czy Norwegii, była już w Stanach i we Francji. Do Polski zamierza wrócić znów, bo bardzo jej się podobało. I chce poznać najbardziej popularne miejsca, jak na przykład Kraków.
Powinnam zaproponować jej swoje towarzystwo? ;)
Za to czerwiec wspominam jako ciąg imprez i powrotów do domu o świcie, rozmowy do późna w plenerze, ciepłe wieczory, ogniska, hamak, wylegiwanie się na słońcu w ogrodzie. I trzy dni z pewną islandzką dziewczyną, ciekawą świata!
Islandka po raz pierwszy w Polsce
Córka szefa z Islandii (będę ją nazywać Eva) od wielu lat była ciekawa kraju, w jakim mieszkają jej wszyscy koledzy z pracy, czyli my. Dodatkowo była nakręcona myślą, jak bardzo tani jest u nas alkohol. Piwo za 8 złotych w dyskotece? 300 koron! Salwa śmiechu. Piwo w sklepie za 100 koron? Aż lecą łzy szczęścia ;) I żeby nie było, że dziewczyna myśli tylko o piciu. Jest wyjątkiem od reguły, spokojna, ambitna i pracowita. Zupełne przeciwieństwo statystycznego Islandczyka.Plan był prosty - pokazać dziewczynie jak najwięcej Podlasia i trochę z nią poimprezować. Pierwszego dnia pokazałyśmy (ja z koleżanką) jej nasze miasto Białystok. Obie byłyśmy lekko zagubione w oprowadzaniu po mieście, bo nigdy nie wpadłyśmy na pomysł jego poznania. O zgrozo! A tak naprawdę Białystok ma wiele do zaoferowania, szczególnie osobom zza granicy! Na przykład:
- piękne wnętrza cerkwi mają zupełnie odmienną atmosferę niż w kościele katolickim,
- interesujące widoki z wysokiej wieży Kościoła Św. Rocha,
- spacer po Parku Branickich oraz zwiedzanie Pałacu (konieczna rezerwacja),
- podziwianie panoramy miasta z dachu Opery i Filharmonii Podlaskiej (tylko w weekendy),
- pogłaskanie sarny z białostockiego ZOO (poziom słodyczy przekracza wszelkie wskaźniki zasłodzenia!).
Wieczór spędziłyśmy na kolacji, a w nocy wybrałyśmy się do ulubionego klubu. Od dawna miałam ochotę na tańce! Bawiłyśmy się tylko do 3, bo na drugi dzień zaplanowałyśmy wycieczkę krajoznawczą.
Drugi dzień spędziłyśmy w Augustowie. Ale pogoda nas oszukała! Zamiast polskich czerwcowych upałów, mieliśmy islandzki chłód i deszcz ;( Tam zjadłyśmy pyszny obiad w świetnej karczmie i musiałyśmy zrezygnować z rejsu po Kanale Augustowskim, na rzecz kawy i tiramisu w miłej kawiarni. Po drodze do domu postanowiłyśmy jej pokazać Twierdzę Osowiec k. Goniądza. Świetne miejsce, mające swoją poważną historię związaną z I Wojną Światową, ale my, przewodniczki na medal, nie wiedziałyśmy prawie niczego;)
Wieczorem oczywiście znowu dyskoteka, znowu do świtu. Wracałam nad ranem do domu, więc udało mi się złapać przecudowny wschód słońca w mojej leśnej dolinie.
Trzeciego dnia pojechałyśmy z Evą do Białowieży. Jest to znak rozpoznawczy Podlasia. Gdy hotelowym gościom w Islandii mówię, że mieszkam w północno-wschodniej Polsce, to mówią "Balowieszaa" lub "Masuria":) O żubrzym raju już pisałam rok temu.
Tym razem pochodziłyśmy po rezerwacie zwierząt i zjadłyśmy obiad w knajpce w centrum. Nie polecam drogiego gulaszu z żubra oraz pierożków z dziczyzną! Nic specjalnego... Za to zwykły i tani bigos był przepyszny! Co za paradoks...
Wrażenia z pobytu w Polsce
Po tych trzech dniach spałam kilkanaście godzin, dziewczyny też były wykończone. Zapytałam Evę jak się dla niej podobało i co ją zaskoczyło w Polsce. Najbardziej była pod wrażeniem naszej gościnności, i jak to nazwała "hojności". W ogóle to była zaskoczona, że w końcu udało jej się przyjechać do Polski. Ten pomysł rzucaliśmy dla niej wiele razy, ale to zawsze brzmiało jak "Hej! Chodźcie pewnego dnia polecimy na księżyc":)Bawiło ją, że wszędzie wokół słyszy nasz język, do którego przyzwyczaiła się od małego, wychowywana w hotelu z polskim personelem.
Islandczycy się dziwią, że na naszych domówkach mamy jedzenie, jak np. kanapki, szaszłyki, sałatki, talerze wędlin. Dla nas zagryzanie do alkoholu to tradycja ;) Eva miała okazję być gościem podczas oglądania Euro w gronie przyjaciół, i bardzo jej się to podobało. Ale pewnie zmieniłaby zdanie, gdyby trafiła w gości do studenckiego akademika, gdzie należy przychodzić z własnym jedzeniem, piciem i krzesłem ;)
Akurat trafiła na sezon owocowy, kiedy truskawki i czereśnie masowo sprzedaje się po drodze i przy sklepach, na małych stoiskach. W Islandii nie ma takiej tradycji. Podobało jej się też nasze zamiłowanie do ogórków kiszonych i innych marynat, taniość w sklepach, uprzejmość ludzi. Oraz to, że w końcu mogła wypróbować swój polski na innych ;)
Co ją najbardziej zaskoczyło?
- ucztowanie na domówkach,
- widok modlących się ludzi w odwiedzanych akurat kościołach i cerkwiach,
- przedsiębiorczy panowie menelowie na stołecznym parkingu, ubijający interes życia na obczajaniu wolnych miejsc i pilnowaniu kontrolerów (a to heca),
- możliwość palenia w dyskotece (wiocha, wiem, też mi wstyd).
A poza tym to nic więcej nie mogło jej zaskoczyć! Przecież spędziła z Polakami pół życia:) Wiedziała, czego się spodziewać. Jednak nie przewidziała, jaki tłok panuje na naszych drogach i jak okropnie wygląda budowa szosy ekspresowej, łączącej Białystok z Warszawą... Prace się ciągną już od kilku lat. Na minus wypadła też nasza polska aura. Akurat było zimno i deszczowo, a osobiście ją przekonywałam, że czerwiec to najlepszy miesiąc, bo jest gorąco jak w tropikach ;) No cóż, było. Kilka dni przed jej przyjazdem. I po również...
I jeszcze ta nasza woda kranowa. Okropna. Szczególnie w mieście. A Islandczycy są przyzwyczajeni do picia wody prosto z kranu. W każdej restauracji czy na stacji paliw miejscu dostaje się dzbanek wody za darmo, jest to zupełnie naturalne. U nas? 6 złotych za 200 ml Kropli Bez Kitu...
Eva miała tylko trzy dni na poznanie kawałka Polski, jaki jej pokazałyśmy. I pewnie nasze gęste lasy i zatłoczone miasta by zrobiły na niej wrażenie, gdyby nigdy nie wyjeżdżała poza Islandię. Ale ona ma zbyt wiele energii i nie usiedzi w jednym miejscu. Zeszłe lato spędziła w Argentynie, regularnie wyjeżdża też do Danii czy Norwegii, była już w Stanach i we Francji. Do Polski zamierza wrócić znów, bo bardzo jej się podobało. I chce poznać najbardziej popularne miejsca, jak na przykład Kraków.
Powinnam zaproponować jej swoje towarzystwo? ;)
Ściskam!
Maj i czerwiec spędziłam w Polsce. Całe cudowne dwa miesiące, w czasie których mnóstwo się wydarzy...