Lubię o podróżach czytać, zarówno książki, jak i blogi.
Lubię oglądać programy podróżnicze w telewizji.
Lubię słuchać opowieści znajomych przy pokazie slajdów z wycieczki w tle.
Lubię marzyć o tym, jak by to było...
Miałam kiedyś takiego przyjaciela... Starszy ode mnie jakieś 10 lat, szalenie sympatyczny, zabawny i energiczny. Teraz myślę, że zastąpiłam mu młodszą siostrzyczkę, której nigdy nie miał, a zawsze chciał mieć. To taki typ odkrywcy - podróżował co najmniej dwa razy w roku za granicę, sam lub z kimś znajomym. Mimo własnego mieszkania, mimo posiadania psa, mimo stałej pracy. Nie szukał wymówek, po prostu ogarniał sprawy i jechał w nieznane. A po powrocie gościł mnie u siebie, częstował winem, przekąskami i wieloma barwnymi opowieściami z podróży.
Jak ja jego wtedy podziwiałam - tą odwagę, zapał, głód poznawania. Miał też wiele innych cech godnych podziwu - stale wyróżniany w pracy, dostawał nagrody, miał wiele pasji i dużą wiedzę. I chociaż już od lat nie mamy kontaktu, to wiele mu zawdzięczam, bo jest on osobą, która zmieniła moje życie. Jedną z takich osób. Pewnie wiecie, o czym mówię. Każdy spotyka takich ludzi na swojej drodze.
Za każdym razem po spotkaniu z nim wyobrażałam sobie, jak by to było, gdybym to ja widziała te miejsca, co bym czuła, jak bym się zachowała, i miałam takie poczucie, że kiedyś naprawdę tam pojadę... Tak naprawdę! Ale z czasem mój zapał stygł, a przychodziła codzienność i piękne plany spadały gdzieś na szary smutny koniec listy zadań.
A o czym marzę tak mocno? O zwiedzeniu Europy! Najlepiej południowej, ale to tak na początek. Kręci mnie cały basen Morza Śródziemnego, wysepki, wybrzeża, kultura śródziemnomorska. Kusi mnie też Skandynawia, ale najpierw cieplejsze kierunki. I na deser bym sobie zostawiła objechanie USA oraz Kanady - na samą myśl tylko wzdycham...
Ale w realizacji tych marzeń jest coś, co mnie ogranicza... Mimo, że właśnie ustaliliśmy, że jednak nic! A figa, ze mną tak łatwo nie jest...
No więc, policzmy razem...
No więc, policzmy razem...
Bo jechać samej czy z kimś? Z kim?
Problem 1: szukać odpowiedniej osoby, która by chciała (nawet bardzo) i miała na to fundusze i czas, no i akurat ze mną, a ja akurat z nią (mój ukochany przecież może nie chcieć za każdym razem się ze mną włóczyć, ma prawo wyboru...)
Problem 2: dopasowywać się w trakcie co do noclegu, co do formy zwiedzania, co do jedzenia i wielu innych czynników, więc na pewno wiele kompromisów by trzeba było zawrzeć (czyli musiałabym z czegoś rezygnować)
Czyli jednak samotnie?
Problem 3: a kto mi dopilnuje bagażu? Kto zrobi pamiątkowe zdjęcie (przecież nie będę obcych ludzi co kilka minut zaczepiać)? A jak nie będę wiedziała, jak się zachować? A jak będzie mi smutno i źle? I pewnie samotnie znaczy drożej niż we dwójkę
Dokąd jechać?
Problem 4: jest tyle krajów, tyle interesujących miejsc, więc co wybrać na początek? Trzeba przewertować mnóstwo książek, blogów i innych internetów, aby wybrać najlepiej
Problem 5: skoro kraj już wybrany, to jaka kraina? Jakie miasto? Zwiedzić wszystko na szybko, czy jedno miejsce tak dokładniej?
Czym podróżować?
Problem 6: możliwości jest tak wiele, że głowa boli... Samolotem? Nie cierpię tych gwałtownych zmian ciśnienia. Autobusem, pociągiem - zbyt długo. Autostopem? Niebezpiecznie!
Wyszłam na niesamowitą marudę i ogromną boiduszę - może tak jest w rzeczywistości. Ale chyba dużym krokiem do przodu już jest samo uświadomienie sobie każdego lęku. Wciąż odkładam przyjemności na kiedyś, bo są ważniejsze sprawy. A zdaję sobie sprawę, że te kiedyś nie nadejdzie, bo z założenia to jest "przyszłość" właśnie...
Wciąż czekam na odpowiedni moment, aby usiąść i zaplanować co, jak, gdzie i kiedy. Takie projekty zazwyczaj zabierają mi ogrom czasu, bo moja upierdliwość przedłuża czas tworzenia wszystkiego, za co się biorę. Wokół mnie jest też mnóstwo rozpraszaczy. Czuję, że mam mnóstwo innych rzeczy do zrobienia. Poświęcić czas dla marzeń? Nie teraz! Najpierw obowiązki, później przyjemności! Mój wewnętrzny dyktator nie zezwala na marnotrawstwo... Jak go uciszyć?
Jak to jest u Was? Też macie takie marzenia, których spełnienie odkładacie wciąż i wciąż? A jeśli chodzi o podróże - na spontanie, czy planujecie dużo wcześniej? I skąd wziąć tą odwagę?