Wciąż jeszcze stygnę po urlopie na greckiej wyspie Zakinthos (kto nie był, a kocha ciepłe kraje, szczerze polecam!). Tak na przekór logicznej kolejności najpierw chcę Wam opowiedzieć o wrażeniach z wycieczki na sąsiednią wyspę Kefalonię, tak mocno promowaną przez wszystkich lokalnych tour operatorów. Podobno dobry produkt nie potrzebuje głośnej reklamy. Więc jak to jest z Kefalonią?
Podczas pobytu na
cudownym Zakinthos miałam do rozdysponowania 7 dni na różne
aktywności i relaks. Pierwsze trzy dni zostały przeznaczone na plażing i
drinking, co mnie już mocno znużyło. Czułam się nieszczęśliwa (a to paradoks), bo nic jeszcze nie
zwiedziłam! Tak to ze mną jest, kocham się opalać, jednak chyba bardziej kocham
zwiedzać nowe miejsca.
Wycieczka na
Kefalonię kusiła mnie wieloma atrakcjami. Wyspa reklamowana
jako „dziewicza” zachęcała z folderów dwoma miejscami, które koniecznie trzeba
zobaczyć! Pierwsza to Jaskinia Melissani, czyli podziemne jeziorko z przejrzystą turkusową wodą. Promienie słońca, padające przez dziurę w stropie, tworzą cudowne przedstawienie barw.
Zaś druga atrakcja to Jaskinia Drogarati, słynąca ze świetnych walorów akustycznych (śpiewali tu Callas i Pavarotti!). Jednak na mnie nie zrobiła żadnego wrażenia, bo wcześniej widziałam dużo większą Jaskinię Św. Michała na Gibraltarze. To było naprawdę coś!
Obydwa miejsca były
dodatkowo płatne. Jeziorka Melissani absolutnie nie żałuję, ale Drogarati powinnam sobie darować. Bardzo mała i niezbyt interesująca...
Na tą wycieczkę pojechałyśmy (ja i moja kuzynka) z biurem myTours. Wybór był przypadkowy, po prostu zostałyśmy zaczepione przez pracownicę (Polkę), gdy przechodziłyśmy obok. Teraz widzę, że mogłyśmy wybrać zupełnie inaczej, prawdopodobnie lepiej. Znajomy mocno polecał mi Zante Magic Tours, które organizuje wycieczki po polsku. Nie posłuchałam, jak zwykle ;)
Jak wyglądała wycieczka z myTours
O morderczej porze (jak na warunki urlopowe) 7:05 zostałyśmy
zabrane z naszego miasteczka Laganas. Co nas zdziwiło, że na wycieczce byli
obecni nie tylko Polacy, a pani przewodnik (Greczynka?) mówiła w dwóch
językach – po polsku i angielsku. Zbierając
resztę wycieczkowiczów dotarliśmy do portu Agios Nikolaos, z którego miał wyruszać prom na
Kefalonię. I w tym uroczym miejscu, zamiast się nacieszyć pięknem poranka,
musieliśmy stać w kolejce po dodatkowe bilety...
Pozostały czas wykorzystałyśmy na kawę, jednak była to
najszybciej pita kawa na świecie, bo za chwilę zjawił się prom! Bilet kosztował
6,50 euro w jedną stronę (wliczony w cenę wycieczki), a sam półtoragodzinny
rejs upłynął bardzo przyjemnie i nawet szybko. A tak bardzo się bałam mdłości, nie lubię kołysania i w ogóle wolę czuć ląd pod stopami... Kto ma tak samo?
Na miejscu zastaliśmy mikroskopijny porcik w Pessadzie, z którego
wystartowaliśmy ku Monastyrowi Św. Gerasimosa… To miejsce mogłoby być
ciekawe dla osób interesujących się świątyniami czy takich, które nigdy nie
były w polskiej cerkwi... Dla mnie totalna nuda. I akurat w czasie
naszej wizyty udzielany był chrzest święty dla jakiegoś uroczego greckiego
dzieciaczka, a kapłan wyraźnie był bardzo niezadowolony z nagłego tłumu
wlewającego się do wnętrza świątyni… Ups!
Kolejnym punktem na wyspie była Jaskinia Drogarati. Jak już
wspomniałam: strata czasu! Cena dla grup – 4 euro, a normalnie 5 euro. Całkiem
niedaleko znajduje się piękna Grota Melissani – to miejsce zdecydowanie warto
zobaczyć. To nic, że drżałam ze strachu przy każdym zabujaniu łódki. Kolor i
przejrzystość wody, widok nieba, ptaki
wylatujące z zarośli okalających dziurę w suficie i do tego wszystkiego
podśpiewujący Grek, ochoczo cykający pamiątkowe fotki turystom. Na koniec bezczelnie
wyciągnął rękę po napiwki. Ale cóż, napracował się przecież ;)
A jakże sprytnie zostało pomyślane wyjście z jaskini –
prosto przez wnętrze sklepiku z pamiątkami ;) Nie wiem czy ktokolwiek docenił
ten fakt, a także kolejne bezcelowe minuty postoju...
Po tych wszystkich wrażeniach nadszedł czas na lunch w porcie Agia Efimia. O tak,
to był doskonały moment na spróbowanie jakiegoś greckiego specjału. Pani
przewodnik poleciła kilka charakterystycznych dań z lokalnej oferty.
Spróbowałyśmy musakę - zapiekankę z bakłażana, ziemniaków i mięsa mielonego pod sosem beszamelowym. Niezbyt fit, ale bardzo dobre i sycące.
Kilka rzeczy mnie zaintrygowało w czasie posiłku. Że w większości
greckich tawern obrusy są jednorazowe, papierowe (to wydaje się takie TANIE, prymitywne)...
Że toalety są niezbyt zadbane (po prostu stare, a ja lokale oceniam także przez
pryzmat toalety;) Że wokół jest zawsze mnóstwo kotów (współczuję ludziom
uczulonym lub bojących się kotów). Że widać tylko pracujących Greków (gdzie są
kobiety?)! I że Ci wszyscy podstarzali Grecy są za bardzo pewni siebie, bo
flirtują na lewo i prawo ;)
Przy okazji focenia w porcie zapoznałyśmy przemiłą parę spod Krakowa (których serdecznie pozdrawiam, jeśli czytają) i od tej pory podróż mijała
jeszcze przyjemniej. Czas nas gonił, a kolejnym miejscem do zobaczenia była
plaża Myrthos, podobno najpiękniejsza na wyspie. Na niej były kręcone sceny z filmu "Kapitan Corelli" z Cruz i Cagem (mój najulubieńszy aktor!). Ale nam dane było tylko 5
minut postoju w punkcie widokowym! A tymczasem piasek nas wzywał, a lazurowa
woda kusiła i obiecywała przyjemną ochłodę w ten upalny dzień. To jest rzecz,
której nie mogę przetrawić… Jak się dowiedziałam niedawno, Zante Magic Tours ma w ofercie kąpiel na tej plaży. Brawo ja, my, oni.
Na domiar złego ostatnim punktem wycieczki był postój w
miasteczku Argostoli, w którym w sumie nie było nic ciekawego. Sytuację beznadziejności uratowały dwa żółwie morskie,
hasające w mętnej wodzie portu. I to tyle z atrakcji. Szybka wizyta w sklepiku i
spacer, zbiórka i koniec wycieczki...
Grecka Kefalonia w jeden dzień - czy warto
Po raz pierwszy miałam okazję odbyć typową objazdówkę – wycieczkę autokarową po różnych punktach turystycznych. W rzeczywistości to więcej siedzenia w autokarze niż aktywnego zwiedzania... Czy jestem wybredna? Może 40 euro (tak naprawdę to w sumie 50 euro) to jednak dobra cena za taką wycieczkę?
Nie polubiłam tego typu zwiedzania. Wiele z tych miejsc w ogóle nie były dla mnie interesujące, a w innych bym została na dłużej… Wychodzi na to, że lepiej wypożyczyć auto i objechać dokładnie to, co nas interesuje.
Nie polubiłam tego typu zwiedzania. Wiele z tych miejsc w ogóle nie były dla mnie interesujące, a w innych bym została na dłużej… Wychodzi na to, że lepiej wypożyczyć auto i objechać dokładnie to, co nas interesuje.
Co poza tym mi się podobało? Klimatyzowane wnętrze autobusu oraz rejs promem. W tym skwarze chłodne wnętrze busa było zbawienne. A mimo, że panicznie boję się głębokiej wody, to wbrew lękowi z zaparciem ładuję się na wszelkiego typu promy, motorówki, łodzie… Doceniam też świetne umiejętności kierowcy, bo greckie drogi są miejscami strasznie wąskie i kręte. No i te strome klify!
Opuszczamy kefaliński port w Pessadzie |
Czy było warto – z braku lepszej alternatywy na ten dzień stwierdzam jednak, że tak. Każde nowo poznane miejsce zostaje w moim sercu na zawsze. I za każdym razem stwierdzam, że "muszę jeszcze tu wrócić". Ale następnym razem już w inne miejsce, bo Grecja jest ogromna i różnorodna :) Po prostu następnym razem posłucham porad bardziej doświadczonych znajomych w kwestii zwiedzania ;)
Gorąco ściskam!
0 komentarze