La Manga ~ co robić w pustym mieście tuż przed sezonem
Oglądam zdjęcia z mojego majowego wyjazdu do Hiszpanii i uśmiecham się od ucha do ucha… Co tam się działo! Siedem dni z dziesięcioma znajomymi w jednym domku. Każdy spragniony wakacji, słońca, odpoczynku i wrażeń.
Mieliśmy ogromne szczęście, bo nasza wspaniała hacjenda została nam wynajęta za pół ceny (>znajomości<). A że była wspaniała to nikt nie śmiał wątpić! Jak z dziewczynami wbiegłyśmy na taras skąpany w słońcu, leżący tuż przy plaży, a obok szumiało morze, wokół palmy, kwiaty, duży grill tylko do naszej dyspozycji, to piskom nie było końca ;D
Mieliśmy ogromne szczęście, bo nasza La Manga to miejscowość położona na cyplu pomiędzy Morzem Śródziemnomorskim oraz Morzem Małym (La Mar Menor) – czyli czekały na nas kilometry plaż! Cudownych, piaszczystych, gorących, szumiących plaż… A nasz dom znajdował się właśnie nad tym mniejszym akwenem, co jest turystycznie bardziej atrakcyjne! J
Jednak w tym całym szczęściu mieliśmy też trochę pecha… Bo to NIE był jeszcze sezon turystyczny! Miasto było martwe! Było to dość dziwne, czasami przerażające, czasami męczące, nudne, ale też intrygujące… Drugi tydzień maja i pusto?! Na południu Hiszpanii, nad samiutkim morzem?!...
Mimo to spędziliśmy w tej małej rajskiej mieścinie całe 3
dni. Reszta została poświęcona na eksplorowanie bliższej i dalszej okolicy
(Almeria i Gibraltar, Kartagena, Alicante, Murcja, Malaga, Torrevieja)
LA MANGA
czyli co robić przez 3 dni w opustoszałym miasteczku
tuż przed sezonem
turystycznym
Wylegiwać się na plaży,
na tak gorącym piasku, że aby ustać w miejscu, to trzeba stepować, doświadczyć shampagne showers (w wersji dla ubogich –
z węża ogrodowego) i nurzać się w dwóch
morzach w ciągu jednej godziny!
Przejść przez morze
oraz zdobyć szczyt! Jedną z najsłynniejszych atrakcji La Mangi jest góra,
do której można się dostać idąc przez Mar Menor – jest takie płytkie. Chociaż nie powiem, gdy woda dosięgała mi do ud, zaczęłam lekko panikować. Zaskakujący był widok całej wycieczki emerytów idącej gęsiego przez wodę;) Skoro
oni poszli, to i my też musieliśmy!
Spróbować typowo hiszpańskiego cudownego napoju alkoholowego, jakim jest Sangria! Wino z dodatkami owoców, wody gazowanej, mocniejszych alkoholi i wielu innych dodatków wedle uznania... Miodzio!
Mnóstwo grillować! I zaprzyjaźnić się z lokalnym Burkiem
(chociaż była to przyjaźń interesowna z jego strony)
Rozdrażnić lokalnych restauratorów. Wiesz jak to jest, kiedy się idzie w kilka osób coś zjeść, ale nie wiadomo gdzie i co. I ktoś zawsze kręci nosem: tutaj nie, bo brzydko; tutaj nie, bo nie. No więc trafiliśmy do całkiem miłej knajpki (nielicznej otwartej!), gdzie Panu Kelnerowi na widok naszej gromady rozprostowały się zmarszczki. Z podskokiem wręczył nam kartę menu, odpowiadając cierpliwie na każde drobiazgowe pytanie dociekliwego kolegi, kiedy to nagle ogon wycieczki zaczął się oddalać! Bo komuś się coś nie spodobało… Jeden siwy włos więcej! Biedny Pan Kelner… (Na koniec pobytu wróciliśmy do niego, już w mniejszym gronie. Latał jak na skrzydłach J
Upiec się. Na
czerwono ;) Te cudowne plaże kuszą jak syreny morskie (ku zgubie ;)
Wbić się na hiszpańskie wesele – nie wbiliśmy, ale mieliśmy możliwość. Dźwięki muzyki wywabiły nas do portu, gdzie eleganccy ludzie tańczyli głównie do piosenek Iglesiasa (czyli takie ichniejsze disco polo?) . Ale jak tu wmieszać się w taki tłum w japonkach, spodenkach w kratkę i topie do pępka?...
Zakochać się w
latynoskiej muzyce – czy muszę to tłumaczyć? Wyczuwam w niej mocno
intrygujące wibracje, dźwięki upajają, wprost zmuszają do zakołysania biodrami,
a nogi mimowolnie poruszają się w rytmie salsy. Magia :D
Poderwać Hiszpana!
To jest chyba największy hit tego wyjazdu… Kochany
Instagram! Używam go często, jest moim źródłem czerpania inspiracji
fotograficznych, i sama staram się takie konto tworzyć. Umieszczając fotki z
dodaną lokalizacją jestem świadoma tego, że każdy na świecie się dowiaduje,
gdzie jestem. A że moje zdjęcie akurat
wyszło bardzo atrakcyjnie (to wyżej), to odezwał się do mnie
pewien młody Hiszpan. Odpisałam. Słowo po słowie doszło do tego, że chciał
mi pokazać miasto i umówić się na wino! Chłopiec ode
mnie młodszy (co za komplement dla
takiej staruszki!), wysportowany (z
tego co widać na jego profilu i z opowieści) a także całkiem niebrzydki. Rozbawiło mnie to bardzo i opowiadałam na
bieżąco mojej ekipie, co ów młodzieniec do mnie pisze. Chłopcy mieli większy
ubaw ode mnie i wymyślili cfany sposób na zeswatanie nas (wyłudzenie alkoholu tak naprawdę)… My się umówimy, a oni pójdą
przodem, wybadają typa i sprzedadzą mu cenną informację, gdzie może mnie znaleźć.
Za alkohol. Butelkę whisky. Dla każdego. Litrową. To się nazywa
przedsiębiorczość!
Jak dobrze, że to wszystko opisałam. Mam krótką pamięć, więc tekst będzie mi przypominał te zwariowane dni J
Teraz Twoja kolej. Jakie jest Twoje najbardziej ciekawe czy
zwariowane wspomnienie z wakacji? :D
PS. Do spotkania z Hiszpanem nie doszło.
0 komentarze