Witam serdecznie po małej nieobecności! Ostatnio moją głowę zaprzątało mnóstwo spraw, a jedną z nich była myśl "co dalej z blogiem?". Moje lato w Islandii już się skończyło, przyleciałam do Polski na 3-tygodniowy urlop ponad tydzień temu. Chociaż każdy kolejny dzień, gdy nie zajmuję się pisaniem dla Was, oceniam jako mało produktywny. Tak mnie to wciągnęło! Dlatego mam pomysł, aby kontynuować pisanie, ale jestem zmuszona zmienić nieco tematykę. Przekonacie się o tym już niedługo:)
Pogoda bardzo mnie zaskoczyła i pozytywnie nastroiła - bardzo tęskniłam za upałami! Tu mam na myśli temperaturę większą niż 23 stopnie:) Z moich planów na wyjazd w jakieś tropiki nie zostało już nic, ale mam nadzieję, że może w listopadzie uda się coś zwiedzić i porządnie wygrzać kości:)
wycieczka pracownicza - jazda konno
Z islandzkich opowieści dziś przyszła kolej na trzecią wycieczkę pracowniczą, w której brałam udział - horse riding - z zeszłorocznych wakacji. Los tak chciał, że trafiliśmy na kiepską pogodę, padało i wiało...
Jazda na koniu była czynnością, której zawsze bardzo chciałam doświadczyć! Tym bardziej, że naście lat temu moi rodzice mieli w posiadaniu przepiękną klacz:) Sentyment pozostał, a moja duma nie pozwala mi na spróbowanie koniny - to jest jak kanibalizm! Jak można zjeść takie piękne zwierzę?!...
islandzkie konie
Teraz kilka słów o islandzkich koniach.
Jest to czysta rasa, ponieważ import tych zwierząt do kraju jest zakazany. Charakteryzują się one dużą wytrzymałością i łagodnym usposobieniem. Idealnie nadają się zarówno do pracy w ciężkich warunkach, jak i do jazdy wierzchem.
(zdjęcia pochodzą z archiwum J.)
Z naszej paczki jedynie kilka osób miało już jakieś doświadczenia w jeździe wierzchem, ale w niczym to nie przeszkadzało. W przeciwieństwie do polskich ofert, w Islandii jest możliwa przejażdżka dla zupełnie niedoświadczonych osób.
Siedzę na koniu. Przodem! ;)
Na miejscu zastaliśmy zwierzęta już gotowe do wycieczki, wystarczyło tylko wybrać sobie "partnera" i krótko się zapoznać. Żywszym krokiem dotarłam do stada z bystrym zamiarem wyboru najniższego osobnika - aby w momencie upadku mieć jak najkrótszą drogę do gleby;)
Wypatrzyłam! Przytuliłam, pogłaskałam, mój:) Gdy już każdy znalazł swojego konika, można było je dosiąść. I co się okazało?... Wybrałam najwyższy okaz! Do dziś nie mam pojęcia, jak mi się to udało... Zawroty głowy spowodowane moim lękiem wysokości po chwili jednak ustąpiły miejsca dla rosnącej ekscytacji:)
Wstępna lekcja ruszania i hamowania była już za nami, mogliśmy ruszać w trasę. Szlak był piękny - sunęliśmy przez okoliczne łąki i strumyki. Koniki trzymały się w zwartej kupie, jednak akurat mój miał wyższe aspiracje i chciał przodować, co mnie lekko stresowało. Nasza pani przewodniczka w końcu się zlitowała i ustąpiła mi swojego kuca, który był bardziej ułożony i miał sprawny układ hamulcowy...
Oczywiście nie obyło się bez niespodziewanych przygód! Konie jechały w dużym tłoku. W jednym ciągu, jakby musiały się dotykać, inaczej straciłyby moc ;)
Doszło do nieuniknionego... Na bliskim kontakcie z zadem poprzedzającym ucierpiał but kolegi (śnieżnobiały Adidas;p), w sumie to cała noga, a nawet jego psychika...
Dodatkowo jeden Islandczyk, który z nami pracuje, zrobił salto przez konia, który nagle okulał... To zdarzenie było hitem wycieczki, ponieważ nasz kolega wiele razy się przechwalał, że jest doświadczonym jeźdźcem. Po tym smutno-śmiesznym incydencie wziął 3 dni wolnego od pracy, ale dziś sam się z tego śmieje;)
Ściskam!